Dlaczego absolwentom wyższych uczelni trudno znaleźć pierwszą pracę? Czy żeby zdobyć tytuł magistra, wystarczy mieć pieniądze? Co daje dziś młodemu człowiekowi wyższe wykształcenie?
Czy w ogóle warto studiować? Jak przygotować absolwenta szkoły średniej do studiów? Oto typowa ścieżka edukacyjna młodego, ambitnego człowieka. Po skończeniu gimnazjum uderza do liceum ogólnokształcącego, a przynajmniej szkoły kończącej się maturą. Czasem jej wybór jest przemyślany i kończy się zdobyciem miejsca w wymarzonej placówce, ale częściej stanowi wypadkową ambicji rodziców, przypadku, konieczności, uzyskanych dotychczas ocen i wyników egzaminów.
Ambicje mogą być bardzo wysokie albo minimalne, jedno jest pewne ? musi być matura. Kolejnym, oczywistym szczeblem wydają się studia, zwłaszcza jeśli młody człowiek zdobył wykształcenie średnie ogólne, czyli nie dające żadnego zawodu. Bywa to trudne zwłaszcza dla niezbyt zdolnego ucznia, którego rodzicom nie mieściło się w głowie, że ich dziecko mogłoby zostać robotnikiem, więc za wszelką cenę doprowadzili je do matury. A ponieważ jednym z ważniejszych celów edukacji jako takiej jest przygotowanie młodego człowieka do życia w społeczeństwie, w szczególności do życia zawodowego, ten pnie się wyżej.
Czasem bez głębszego zastanowienia, po prostu komuś reprezentującemu względnie wysoki poziom intelektualny, albo przynajmniej mającemu takie ambicje, wypada dziś skończyć studia. Jeśli nie z powodu prestiżu, to z konieczności, bo przecież sama matura daje niewielkie możliwości zawodowe. Być może właśnie mit, że ukończenie studiów daje gwarancję szybkiego i łatwego znalezienia dobrze płatnej pracy powoduje, że większość maturzystów chce studiować, a później wielu z nich jest rozczarowanych studiami. A jeszcze więcej pracodawców jest rozczarowanych ich absolwentami.
Dlatego jeszcze przed maturą warto zachęcać uczniów do szczerego odpowiedzenia sobie na pytanie: po co chcę studiować? Oferta polskich uczelni jest tak szeroka, że coś dla siebie znajdą zarówno uczniowie z ambicjami naukowymi, jak i ci, którzy gotowi są studiować byle co i byle gdzie, oby tylko bez większego wysiłku. Są bowiem w kraju uczelnie z prawdziwego zdarzenia, w których tylko rzetelne, uczciwe studiowanie jest gwarancją ich ukończenia, oraz pseudouczelnie, praktycznie za pieniądze rozdające dyplomy.
Najłatwiej byłoby powiedzieć, że ten podział przebiega na linii: szkoły publiczne ? niepubliczne, ale to zdecydowanie za duże uproszczenie. Istnieje wiele uczelni niepaństwowych znajdujących się na wysokim poziomie, prestiżowych, takich, których dyplom jest bardzo ceniony. I przeciwnie ? są takie kierunki (więcej pewnie w ofercie studiów zaocznych) na uczelniach państwowych, do których ukończenia wystarczy niewielki wysiłek intelektualny.
Dlaczego studia rozczarowują?
Trudniej o rozczarowanie, jeśli uczeń wie, czego chce i pod tym kątem wybiera studia. Jednak rozczarować studenta mogą oba typy uczelni. Do prestiżowych szkół, gdzie w większości trudno się dostać i równie trudno na nich utrzymać, idą głównie zdolni i ambitni. Oczekują nie tylko wyższego wykształcenia, tytułu i oczywiście wiedzy, ale także gwarancji osiągnięcia w przyszłości sukcesu zawodowego. Czytają ulotki i informatory, w których stoi czarno na białym, w jakich zawodach, instytucjach, branżach można pracować po skończeniu danej specjalności. W ulotkach wygląda to pięknie, ale to nie gwarancja, jedynie szansa, otwarcie drzwi. O resztę trzeba starać się samemu, zdecydowanie nie tylko rozsyłając na prawo i lewo CV. Uczelnie rzadko pomagają swoim absolwentom w znalezieniu pracy. Nieczęsto też wychodzą naprzeciw pracodawcom, wyposażając studentów w umiejętności praktyczne, niezbędne przy podjęciu pracy. Nie taka jest zresztą rola studiów, zwłaszcza uniwersyteckich. One mają głównie inspirować do samodzielnej pracy, dawać możliwość dogłębnego analizowania danego zagadnienia. Oznacza to bardziej przygotowanie do warsztatu pracy naukowca niż pracownika, a ponieważ wiadomo, że nikły procent studentów będzie się zajmować pracą naukową, stąd spora rozbieżność między oczekiwaniami studiujących a ofertą uczelni.
Widać to wyraźnie, kiedy absolwenci zaczynają szukać pracy. Okazuje się wtedy, że pracodawcy niechętnie zatrudniają świeżo upieczonych magistrów bez doświadczenia. Twierdzą, że tacy ludzie są słabo przygotowani do pracy. Ich wiedza nie przystaje do wymagań stanowiska pracy, nawet jeśli kierunkowo jest z nim związana. Młodzi ludzie nie potrafią solidnie pracować, próbują ślizgać się, jak to pewnie robili na studiach, dając z siebie minimum. Mają przy tym duże wymagania odnośnie płacy. Żeby mieć z nich pożytek, pracodawca musi ich najpierw przeszkolić i pozwolić nabrać doświadczenia. To wymaga nakładów finansowych i czasowych, bardzo często więc woli zatrudnić kogoś doświadczonego. Pracodawcy narzekają na odrealnienie studiów, przekazywanie studentom przestarzałej wiedzy, niepowiązanej z gospodarką, biznesem, na brak dobrych praktyk zawodowych. Jednak ścisłym przygotowaniem do wykonywania określonej profesji powinny zajmować się pomaturalne szkoły zawodowe. Dlatego dopóki ta sytuacja się nie zmieni, studenci zmuszeni są szukać praktyki, doświadczenia i konkretnych umiejętności zawodowych poza murami wyższych uczelni, i to już w trakcie studiów.
Warto uświadamiać ten fakt po pierwsze studentom i kandydatom na studentów, po drugie ? pracodawcom, którzy dziwią się, że absolwent uniwersytetu nie ma umiejętności, które wymagane są akurat w jego firmie. Stąd częsty postulat, żeby stworzyć sieć dobrych pomaturalnych szkół zawodowych, kształcących specjalistów w swojej dziedzinie, przygotowanych do wykonywania konkretnej pracy. Oczywiście takie szkoły są, ale cieszą się umiarkowanym zainteresowaniem, ponieważ nie dają typowego wykształcenia wyższego, kończącego się uzyskaniem tytułu magistra.
Rozczarowanie studiami może mieć też inne źródła. Młodzi ludzie, wybierając kierunek zgodny z własnymi zainteresowaniami, liczą na rozwijanie swoich pasji, pogłębienie wiedzy, zajęcia praktyczne. Sądzą, że studia będą po prostu ciekawe. Tymczasem muszą chodzić na nudne wykłady i nieadekwatne do profilu zajęcia. Nie zawsze oczywiście mają rację, często z przydatności określonych zagadnień zwyczajnie nie zdają sobie sprawy. Ale czasami ich narzekania nie są bezzasadne, zwłaszcza w przypadku kierunków, które mają modną, ładnie brzmiącą, kuszącą nazwę, ale ich oferta jest mizerna, a czasem nijak się ma do tego, czego powinno się uczyć studentów danej specjalności.
Studiowanie na pseudouczelni rozczarowuje tylko wówczas, jeśli student nie zdaje sobie sprawy, gdzie trafił. Jeśli oczekuje, że odbędą się wszystkie zajęcia, że zdobędzie wiedzę wykraczającą poza podręczniki, że weźmie udział w praktycznych ćwiczeniach i laboratoriach, że będzie miał możliwość konsultacji z pracownikami uczelni, srogo się zawiedzie. Natomiast ten, który spodziewa się, że minimalnym wkładem pracy (podpartym wkładem finansowym) zdobędzie wyższe wykształcenie, powinien być usatysfakcjonowany.
Winni są studenci?
Oczywiście, wyżej zarysowanego podziału w praktyce nie da się zastosować do wszystkich uczelni, są przecież szkoły wybitne, dobre, przeciętne, słabe i bardzo słabe. Na wielu uczelniach i kierunkach co najmniej połowa sukcesu zależy od nastawienia studenta. Jeśli chce, to zdobędzie wiedzę, wykorzystując ogromne możliwości, jakie dają studia. Postawi na samodzielność i dyscyplinę, a znaną zasadę 3xZ (zakuć, zdać, zapomnieć) przekształci na: zrozumieć, zapamiętać, zastosować. Inny, studiując w tym samym miejscu, jedynie prześlizgnie się, robiąc minimum, lawirując i kombinując. Obaj zdobędą ten sam dyplom.
Wielu wykładowców, chcących przekazać studentom maksimum wiedzy i umiejętności potrzebnych na danym kierunku narzeka, że musi obniżać wymagania ze względu na prezentowany przez studentów poziom wiedzy, czasem także na ich naciski do władz uczelni. Studenci nie czytają lektur, nie przygotowują się do zajęć, oddają plagiaty zamiast własnych prac, bez końca trzeba im tłumaczyć podstawy, które powinni znać ze szkoły średniej. Notorycznie opuszczają zajęcia i spóźniają się, tłumacząc wszystko koniecznością równoczesnego podejmowania pracy zarobkowej.
Wielu młodych ludzi, zamiast studiować, czyli samodzielnie zgłębiać wiedzę, woli ściągać, kupować prace, wybierać najmniej wymagających wykładowców i egzaminatorów, żeby tylko jak najmniejszym nakładem pracy i możliwie bezstresowo przejść przez studia. Często takiej formy zaliczania kolejnych etapów edukacji nauczyli się już w szkole, inaczej nie potrafią lub nie chcą. Nadal wydaje im się, że do nauki są zmuszani, więc starają się od niej jak najbardziej wykręcić. Do tej pory wydawało im się, że wiedza, jaką muszą nabyć, jest im do niczego niepotrzebna, i tę sama miarę przykładają do studiów, ciesząc się, jeśli coś idzie łatwo i bez wysiłku. Wydaje im się, że przez studia jakoś trzeba przebrnąć, a prawdziwe życie zacznie się później. Bo przecież już sam dyplom powinien wystarczyć, żeby pracodawca powitał ich z otwartymi rękami i na wstępie zaproponował sowite wynagrodzenie.
Winne są uczelnie?
Szkół wyższych jest w Polsce bardzo dużo, pewnie za dużo jak na potrzeby kraju, nie każdy musi mieć przecież wyższe wykształcenie. Nie musi, ale wielu chciałoby, a ponieważ jest popyt, jest też podaż. Na pędzie do zdobycia wyższego wykształcenia można przecież zarobić. Nawet bez złych intencji. Są chętni do studiowania, należy więc dać im tę możliwość. Robią to uczelnie państwowe, otwierając się na studentów zaocznych, robi to wiele uczelni niepublicznych, kształcąc głównie na tych kierunkach, które są popularne. I które niewiele kosztują, a więc głównie humanistyczne, do których prowadzenia wystarczy kilku wykładowców i sala z tablicą. Co powoduje, że wiele z takich uczelni dostało łatkę sprzedających dyplomy? Głównie pieniądze. Studenci płacą czesne, szkoda więc z nich rezygnować, odsiewając najsłabszych i tych, którym się nie chce uczyć. Władze uczelni, żeby utrzymać studentów, obniżają wymagania, oczekując od wykładowców, że będą dawać zaliczenia za nic, ulgowo traktować egzaminy, przymykać oczy na frekwencję, akceptować plagiaty. Wielu pracowników naukowych godzi się na to, traktując pracę w prywatnej uczelni wyłącznie jako źródło zarobku, bez dbałości o skutki.
Niektórym studentom to pasuje, bo czas studiów wolą poświęcić na zabawę niż na naukę. Placówki te są idealne również dla tych, którzy nie poradziliby sobie na rzetelnych uczelniach z powodu ograniczeń intelektualnych, głębokich braków w wiedzy czy braku czasu na solidną naukę (praca zawodowa, obciążenie rodziną). Dają im więc realną, być może jedyną szansę na zdobycie wyższego wykształcenia, nawet jeśli będzie to tylko jego namiastka. Można by powiedzieć, że lepsze takie szkoły niż żadne, skoro ludzie tak bardzo chcą się uczyć. Tylko ile warty jest taki dyplom?
Efekty tak zdobytego wykształcenia nietrudno przewidzieć. Są to nie tylko ubytki w wiedzy, ale czasem kompletny jej brak do tego stopnia, że ?student? nie tylko nie zna swoich wykładowców, ale nawet nie bardzo wie, jaka jest nazwa danego przedmiotu, nie mówiąc już o zakresie wiedzy, jaki obejmuje. A absolwent po kilku latach nie może sobie przypomnieć, co właściwie studiował. Co pewien czas takie kwiatki wychodzą, jeśli zapyta się np. niektórych polityków, jakie skończyli studia?
O jakość kształcenia stara się dbać Państwowa Komisja Akredytacyjna, ale chyba nie wszystko jest w stanie skontrolować, skoro nadal nietrudno jest zdobyć dyplom niemal za nic.
Winni pracownicy naukowi?
Na usta ciśnie się pytanie, co na to pracownicy naukowi, którzy ? choćby z racji przynależności do elity intelektualnej i obarczenia odpowiedzialnością, jaką daje wysoki prestiż społeczny ? nie powinni pozwolić na nadawanie dyplomu komukolwiek, kto na to nie zasługuje. To przecież od nich zależy. Problem jest jednak złożony. Jedną z przyczyn są niskie nakłady na szkolnictwo wyższe, w tym pensje nauczycieli akademickich na państwowych uczelniach. Im więcej wykładowca ma studentów, prac, obron ? tym więcej zarobi, ale nie ma wtedy możliwości utrzymania jakości. Egzaminy stają się więc fikcją, część zajęć się nie odbywa, część przeprowadzają asystenci, obrony prac są ustawiane. Nie ma fizycznej możliwości zadawania, sprawdzania i oceniania prac setek studentów, więc się tego nie robi. Ale zdarza się też zwyczajna niechęć do studentów i pracy dydaktycznej, gonienie za godzinami, które są odbębniane byle jak. Ciekawych rzeczy można się dowiedzieć studiując portale pozwalające na ocenianie wykładowców. Nawet jeśli część ocen jest wynikiem osobistych urazów, niechęci czy zwyczajnej przesady, jakiś procent pewnie jest prawdziwy.
Są jednak na polskich uczelniach nauczyciele akademiccy wybitni, będący całkowitym zaprzeczeniem tego, co mówi się dziś o wielu wykładowcach. Uczą z pasją, na wysokim poziomie, są życzliwi, pełni szacunku dla studenta, nigdy nie odmawiają pomocy ani konsultacji, mają ogromną wiedzę, którą stale poszerzają i potrafią ją przekazać. Uczą studentów myśleć i samodzielnie dochodzić do prawdy. Ja sama w czasie studiów spotkałam takich wielokrotnie.
Jak pomóc maturzyście?
Natłok problemów związanych ze szkolnictwem wyższym jest tak duży, że wymaga głębokiej reformy, zmian kierunków myślenia i mentalności, na pewno też zwiększenia nakładów. Proces ten będzie trwał zapewne wiele lat i oby został rozpoczęty jak najszybciej. Tymczasem jednak dziś trzeba rozmawiać z uczniami, przeprowadzać licealistów i maturzystów przez trudny etap wyboru dalszej ścieżki zawodowej. Co im mówić, jak im pomóc i jak kształtować, żeby za kilka lat nie poczuli się oszukani, nie stwierdzili, ze zmarnowali pięć lat życia, że gdyby wiedzieli wcześniej to, co wiedzą dzisiaj, zupełnie inaczej pokierowaliby własnym losem? Wybraliby inną uczelnię, kierunek, inaczej podeszliby do nauki. O gotowe recepty trudno. Warto uczyć krytycznego myślenia, obserwacji świata, poddawania w wątpliwość wszelkich jedynie słusznych spraw, odwagi w podejmowaniu decyzji, ale też w poszukiwaniach. Warto uświadamiać, że jeśli wybiorą już jakiś zawód, czy choćby kierunek studiów, niech się do niego nie przywiązują na zawsze. Bo sytuacja na rynku może kilkakrotnie w ciągu życia zmusić ich do radykalnej zmiany profilu zawodowego. Dziś już rzadko kto pracuje do emerytury nie tylko w jednym zakładzie, ale i w wyuczonej specjalności.
Studia, jeśli się je rozpocznie, warto potraktować jak wyzwanie i nie bać się zmienić kierunku, jeśli nie jest on satysfakcjonujący. Szukać okazji, staży, praktyk, wyjeżdżać za granicę, poznawać ludzi, uczyć się języków. Od pierwszych dni października pierwszego roku warto mieć oczy i uszy otwarte. Szukać nowych wyzwań i doświadczeń, brać udział w życiu organizacji studenckich, interesować się tablicami ogłoszeń i stroną internetową uczelni. Należy też myśleć o przyszłej pracy, cały czas zastanawiając się, co chciałoby się robić, gdzie pracować, gdzie odbywać praktyki. Do tych ostatnich warto podejść solidnie, nawet jeśli na uczelni traktowane są ulgowo. Jednak pierwsze zetknięcie z pracą bezpośrednio związaną z kierunkiem studiów będzie weryfikacją tego, czy dobrze wybrało się kierunek.
Warto także uświadamiać uczniom, że do osiągnięcia sukcesu, także finansowego, nie zawsze są potrzebne studia. Wielu ludzi jest szczęśliwych, porzucając swój zawód i np. zakładając firmę, która nie ma nic wspólnego z wykształceniem. Należy też stale szukać własnych pasji i dawać sobie prawo do pomyłek. Osiemnastolatek ma prawo nie wiedzieć, co chciałby robić w życiu, a poszukiwania mogą trwać wiele lat.
W kształtowaniu takich postaw nie pomaga tradycyjny system szkolny, który nie przygotowuje uczniów do myślenia, stawiania sobie celów, planowania własnej kariery i brania za siebie odpowiedzialności. Ważniejsze są testy i kolejne egzaminy. Nie przypadkiem w dzieciach od początku szkoły podstawowej powoli zabijana jest ciekawość świata, pasja, autentyczna chęć uczenia się i poznawania świata. Szkoły na ogół produkują biernych rozwiązywaczy testów, niemających pojęcia, co ze sobą począć po maturze. Więc równie biernie decydują, na jakie iść studia, kierując się tym, jak szybko i sprawnie rozwiązują testy. Nijak się to ma do własnych, niestety często niesprecyzowanych zainteresowań i planów życiowych.
Niektórym maturzystom bardzo przydałby się rok, a nawet więcej ?urlopu? od szkoły, od presji nauki i nieuchronności wyboru. W wielu krajach taka praktyka jest szeroko rozpowszechniona, w Polsce rzadko kto tak robi, chyba, że z konieczności, bo np. nie dostał się na studia. Tymczasem taki oddech mógłby spowodować, że znacznie więcej młodych ludzi wybierałoby uczelnie i kierunki bardziej świadomie, mniej byłoby rozczarowanych i mniej biernie poddających się temu, co im los przyniesie. W tym czasie warto podjąć jakąś pracę, pojeździć po świecie, przyjrzeć się życiu, rozmaitym zawodom, znaleźć czas na pomyślenie, co jest najważniejsze, co się lubi, co by się chciało robić.
Bardzo wiele zależy tu od mądrych dorosłych, głównie rodziców i nauczycieli, którzy pomogą młodemu człowiekowi odnaleźć się w tej złożonej rzeczywistości i przebrnąć przez kolejny etap życia.
Więcej informacji na stronie onet.pl
Przygotowała mgr Krystyna Ćwiąkała
Źródło: http://portalwiedzy.onet.pl/4870,66326,1610719,1,czasopisma.html